Tak długo
poza domem jeszcze nie byłam. 50 dni, prawie 2 miesiące bez rodziny, kotów,
przyjaciół, spacerów po mieście ciągle tą samą trasą, lodów z Domu Rzemiosła,
leżenia na chodniku ze śmiechu i oglądania koreańskich dram. Brakuje mi tego,
tęsknię to oczywiste, ale z drugiej strony nie umieram z tęsknoty. Internet,
skype to udogodnienia dzięki którym widzę swoich bliskich prawie codziennie,
patrzę na pulchniutkie koty, wiem co, kto, gdzie i kiedy. Cieszę się, że mam
dostęp do tego a nie muszę czekać na gołębia z listem.
Jednak nie o
postępach techniki chciałam pisać. Z okazji 50 dni w UK życzę sobie aby kolejne
dni płynęły równie bez większych problemów :). Długo myślałam nad podsumowaniem
tego okresu. Odkąd tu przyjechałam wszystko jest inaczej niż sobie wyobrażałam,
w gruncie rzeczy w ogóle sobie nie wyobrażałam bo postępowałam wedle zasady
„nie myśl o tym żeby się nie stresować”.
Zamieszkałam
z zupełnie obcymi ludźmi, na rok, w obcym kraju, z innym językiem. Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, że to naprawdę szalony pomysł i już wiem dlaczego
ludzie dziwnie się na mnie patrzyli kiedy mówiłam im o wyjeździe. „Co mi
odbiło?”-pytam samą siebie. Czy żałuję? Raczej nie. Żałowałabym gdybym się nie
odważyła, gdybym pomyślała „i tak się nie uda, to bez sensu” . Odkąd tu
przyjechałam i jestem odcięta od codzienności w której tkwiłam 19 lat 5
miesięcy i 27 dni, mam dużo czasu na
przemyślenia. Zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy, zorientowałam się o co warto
się martwić i walczyć, a o co nie. Teraz wiem, że warto podejmować ryzyko, że
„Nie odkryjemy nowych oceanów, jeśli nie będziemy mieli odwagi stracić z oczu znanych
brzegów.”
Miewałam
lepsze i gorsze dni, bardziej lub mniej męczące, nudne i bardzo ciekawe, takie
które mijały niezwykle szybko i te ciągnące się w nieskończoność. Myślę o
ogólnym bilansie i po przeliczeniu wszystkiego : tangensów, sinusów, pól i
objętości, delty, która dzięki Bogu okazała się dodatnia, musze stwierdzić, że
było więcej dobrych dni niż tych gorszych, dużo więcej. Dużo się tu nauczyłam,
jeździć po pagórkach, lewą stroną ulicy rowerem bez hamulców, podróżować
pociągiem bez biletu, jak jest bażant w języku angielskim (pierwsze nowe słówko
jakie poznałam, pierwszego dnia)… widziałam piękny Leeds Castle, byłam w
Londynie, parę razy gdy byłam w Maidstone i spacerowałam nie wiedziałam gdzie
jestem (nie, nie zgubiłam się, ja się nigdy nie gubię, ja po prostu chodzę dłuższą
drogą :) ). Poznałam sporo ludzi, w szczególności au pair’ek, chodzę na kurs
angielskiego, który uwielbiam i z niecierpliwością czekam na każdą następną
sobotę. Jednak mam wrażenie, że zobaczyłam za mało, nauczyłam się za mało i
poznałam za mało ludzi.
Wiele dni
jeszcze przede mną tutaj, w Kent, w UK i z niecierpliwością czekam na to co przyniosą.
Jeśli
czegoś bardzo pragniesz i koncentrujesz na tym swoje myśli , wytwarzasz
szczególne pole, które jak magnes przybliża ciebie do tego o czym marzysz. („Blondynka
w Chinach” - B.Pawlikowska)
Zdjęcia
z ostatnich kilku dni :)
zastanawia mnie co te buty tam robiły ^^ |