Londyn jest jak potwór który łapie człowieka, wysysa całą
energię i wyrzuca. Wabi swoją niezwykłością, kolorami, gwarem, zabytkami,
parkami, małymi uliczkami, targami. Męczy ale mimo to uzależnia. Jest jak
narkotyk, zawsze chce się tam wracać, zobaczyć po raz kolejny Big Ben`a czy
posiedzieć na Trafalgar Square. Ale…
Zawiodłam się odrobinę na londyńskim Chinatown. Wyobrażałam
sobie to miejsce jako pełne gwaru, Azjatów i kolorów, jako taki mały Pekin, jednak okazało się puste, smutne i szare. Może
to wina niedzieli, przedpołudnia, albo moje oczekiwania były zbyt wysokie. Naprawdę
się rozczarowałam, jednak jedno wiem na pewno – muszę tam wrócić podczas
świętowania Chińskiego nowego roku. Może wtedy poczuję tą atmosferę chińskości,
a nie tandety w sklepie z badziewnymi figurkami buddy, papierowymi smokami czy
innymi przedziwnymi rzeczami „mejd in
czajna” .
Humor poprawiła mi wizyta w Covent Garden, gdzie unoszący
się nad ziemią panowie czy srebrna
pani, która swoją drogą przypominała mi Izabelę Łęcką, zabawiali przechodniów
i, przede wszystkim, turystów.
Jednak najbardziej zachwycił mnie deptak nad Tamizą przy
London Eye oraz Westminster Bridge. Gdy byłam tam cztery lata temu odniosłam
wrażenie, że wszystko jest tam smutne, mimo iż czas jaki tam spędziłam uważam
za świetny, czułam niedosyt. Tym razem było zupełnie inaczej. Cieszący i
bawiący się ludzie, pan grający na dudach, klaun (który swoją drogą za zdjęcie
zażądał zapłaty ale nie ze mną takie numery – dostał aż 10p :) ) sprawili, że
atmosfera była bardziej radosna. Big Ben, jak za każdym razem gdy go widzę,
okazał się gruby i niski.
Jeszcze o jednej rzeczy chcę napisać. Londyn jest
przeogromnym, gigantycznym wręcz miastem, gdzie jest wszystko, zaczynając od
butików najsławniejszych projektantów, przez
niezliczoną ilość oxfamów i stacji metra, aż po ulicę Pokątną i peron 9
¾. Ale…. Nie ma tam miejsca gdzie można coś zjeść. Brzmi to może nierealnie ale
naprawdę szukałam dobrego miejsca przez prawie 2 godziny, jeżdżąc po całym
Londynie od Westminsteru po Fuhlam . Szukała czegoś specjalnego, małego i
magicznego, jednak to nie był dobry dzień na poszukiwania więc wylądowałam w
sieciówce. Jedzenie było dobre, muszę to przyznać, wystrój też mi się podobał,
jednak nie było tak jak sobie wymyśliłam. Często tak się zdarza, myślę, że nie
tylko mi. Wymyślam coś, w głowie mam tego obraz, jednak nie mogę znaleźć czegoś
podobnego do mojej wizji w rzeczywistości lub nie mogę stworzyć tego czegoś. To
bardzo frustrujące uczucie ale według mnie niestety nieuniknione.
Gdy wysiadłam z pociągu w EM wracając z Londynu poczułam
świeże, czyste powietrze zupełnie różne od londyńskiego i dopiero teraz
zrozumiałam jak bardzo zanieczyszczona jest stolica UK.