O taka ładna noc wczoraj była :)
sobota, 29 września 2012
środa, 26 września 2012
Porque uno y uno no siempre son dos.
Pada. Dzień i noc deszcz. Wydawać by się mogło, że to typowa
angielska pogoda, jednak deszcz jest zaskoczeniem po trzech słonecznych
tygodniach. Musiałam więc wyciągnąć kurtkę przeciwdeszczową z dna szafy, włożyć
parasolkę „na stałe” do torby i pogodzić się z faktem, że muszę chodzić w
kaloszach nie tylko na spacer z psami ale niemal wszędzie.
Mimo kurtki i parasolki byłam wczoraj cała mokra. Zostałam
pięknie ochlapana przez samochód. Kierowca nie zwolnił widząc kałużę, a nawet H.
siedzącego w wózku, którego odebrałam ze szkoły. Zmarznięci i mokrzy wróciliśmy
pociągiem do domu.
Śmiało mogę stwierdzić, że kontrolerzy biletów wrócili z
wakacji. Całe szczęście, że miałam bilet za każdym razem kiedy mnie sprawdzali
w ciągu ostatnich 3 dni.
Czy wspominałam już, że pada? Tak? To napiszę to jeszcze
raz. Dla przypomnienia. PADA. A mi się tak bardzo chce poskakać na trampolinie…
Pohuśtać na huśtawce…. Trzeba do tej pogody przywyknąć bo wydaje mi się, że
sobota była ostatnim ładnym dniem tej jesieni ( już jesień! ). Całe szczęście,
że miło spędzonym ostatnim ładnym dniem :) . Dziś wyszło słońce rano,
rozpogodziło się. Jednak sielanka nie trwała długo bo po chwili….. ZACZĘŁO
PADAĆ.
Kilka przypadkowych zdjęć z ostatnich dni :)
![]() |
20 września - Merry Christmas!!!! |
![]() |
Jak w domu. |
środa, 19 września 2012
White peacock
Dzień za dniem mija szybko i zanim się obejrzałam minął już
miesiąc odkąd tu jestem. Niepostrzeżenie
też łapię się na mówieniu słowa „lovely”
które na początku doprowadzało mnie do szału. Zastanawiałam się jakim cudem wszystko może być „lovely”.
Pogoda, kawa, kanapka, spacer z psem, bluzka, kubek, makaron, odebranie dziecka
ze szkoły, a nawet ja. Wszystko! Dziwiło
mnie to strasznie, jednak z biegiem czasu przyzwyczaiłam się, że ludzie tutaj
naprawdę są dla siebie mili i Polacy są zupełnie inni niż Anglicy.
Nareszcie czuję, że wbiłam się w rytm życia tutaj. Zajęło mi
sporo czasu zgranie się z otoczeniem pomimo sympatii do hostów jak i uroku
Kent. Weszłam w pewien system, który jak najbardziej mi odpowiada i nie mam co
do niego zastrzeżeń. Śniadanie, zabawa,
lunch, spacer z psami, zabawa, kolacja, odpoczynek… Każdy dzień wydaje się
podobny jednak zawsze wydarzy się coś co to zmieni.
Tak było z tą sobotą. Dzień zapowiadał się bardzo leniwie
ale niespodziewanie zostałam zaproszona na wycieczkę do Leeds Castle. Jest to
bardzo piękny, chociaż stosunkowo niewielki zamek niedaleko Maidstone. Wybudowany
ok. 1100 roku był siedzibą królów, między innymi Henryka VIII. W późniejszym
czasie bardzo zaniedbany do momentu gdy kupiła go Lady Baillie. Kobieta
postanowiła odnowić posiadłość. Zatrudniła architekta Owena Little’a, który
średniowieczny zamek zmienił w nowoczesny, jak na owe czasy.
Leeds Castle naprawdę zachwyca. Z zewnątrz przypomina
budowlę wokół której mogliby chodzić rycerze w zbrojach i damy dworu w pięknych
sukniach. Kontrastem do tego jest wystrój wnętrza rodem z początku XX wieku,
może lat 20-stych. Wydaje się to być dziwne, ale Lady Baillie zdaje się
wiedziała co robi zmieniając je.
Wokół zamku rozciąga się piękny
park ze stawem i rozchodzącymi się od niego strumykami. Wielkie, stare drzewa
wydają się pamiętać czasy króla Henryka VIII. A białe pawie i czarne łabędzie,
które dosłownie jedzą ludziom z rąk dodają uroku i baśniowego nastroju. Po raz
pierwszy widziałam białego pawia. Według mnie jest niesamowity, piękny,
dostojny i wygląda jak przybysz z innego świata zagubiony na brzydkiej Ziemi .
:)
Czas naprawdę szybko leci. Miesiąc minął, kurs angielskiego
załatwiony, na pozostałe 2 kursy zapiszę się w sobotę. Nie mogę się doczekać
pierwszych zajęć bo jestem bardzo ciekawa sposobu nauczania tutaj, bardzo mnie
to intryguje :) szczególnie gdy patrzę codziennie na 7 letnią dziewczynkę,
która płynnie czyta, nieźle pisze i sprawnie mnoży dość duże liczby, w czasie
kiedy jej polscy rówieśnicy uczą się dopiero literek i ile to jest 9+7. :)
poniedziałek, 3 września 2012
Czarownica na hulajnodze
Dreszczyk emocji, niepewność czy wszystko dobrze pamiętam. „We will shortly be arriving at
London Victoria” słyszę w głośnikach. Po chwili już kieruję się do
stacji metra. Nic się nie zmieniło. Wszystko jest takie jak trzy lata temu.
Uśmiecham się do siebie, ale nikt się na mnie dziwnie nie patrzy, mijająca mnie
dziewczyna odwzajemnia grymas, chociaż w ogóle mnie nie zna i przecież nie wie
co mnie tak ucieszyło. Dziwne, zazwyczaj spotykam się z zupełnie inna reakcją,
bardziej niesympatyczną i złośliwą.
Uśmiecham się dalej
czekając na metro. „Tęskniłam” zwracam się w myślach do nadjeżdżającego
pociągu. Londyńskie ‘the tube’ jest zupełnie inne niż metro w Warszawie czy
Madrycie, w moim odczuciu oczywiście. Chociaż między londyńską Victorią i
madryckim Nuevos Ministerios jest pewne podobieństwo – są pogmatwane, przez co
tak samo ich nie lubię :) . The tube ma swój klimat, nie wiem dlaczego ale dla
mnie jest specyficzne, magiczne, tajemnicze. Na bardzo małej przestrzeni na
peronie czy w pociągu, mieszczą się jednocześnie ludzie wszystkich ras i
religii, wielu narodowości. Podobnie jest na ulicach. Londyn jest miastem
europejskim, z teoretyczną dominacją rasy kaukaskiej, jednak w praktyce wydaje
mi się, że „biali” ludzie stanowią zaledwie 1/3 część mieszkańców tego miasta.
Przemykają prawie niezauważalni pomiędzy ludźmi od jasno brązowego koloru skóry
po tak ciemny, że wydaje się niemal czarny, od niebieskich oczu przez zielone
po czarne i skośne. Podobnie jest z językiem, co szczególnie dało się zauważyć
na targu Portobello. Słyszałam hiszpański, włoski, rosyjski, niemiecki, polski,
francuski, japoński, chiński, koreański i wiele innych, których niestety nie
potrafię nazwać, a angielskiego prawie wcale. „Co jest?!” pomyślałam. Tyle języków
na jednej ulicy, podczas zaledwie jednej godziny w stolicy anglojęzycznego
kraju. Niesamowite! W Polsce, w Warszawie nigdy się z takim zjawiskiem nie
spotkałam i zapewne nigdy nie spotkam (Wietnamczycy na ‘stadionie’ to za mało
:) ). Londyn przyciąga zarówno turystów, ludzi chcących zarobić więcej niż w
ojczyźnie czy ludzi takich jak ja oczarowanych tym miastem i swobodą jaka tu
panuje.
Stolica Wielkiej Brytanii jest idealnym miejscem dla
indywidualności, ludzi którzy czują się przytłoczeni, zamknięci w niewidzialnej
klatce miejsca w którym mieszkają. Tu nikt się dziwnie nie patrzy gdy idziesz i
uśmiechasz się do swoich myśli czy jesteś dziwnie ubrana. Tu możesz nosić
kożuch i kozaki latem, a zimą japonki i krótkie spodenki i dla nikogo to nie
będzie dziwne, bo każdy ma swoje paranoje, swój własny styl i nie ważne dla
niego jest to jak jesteś ubrany. Czy jesteś modnie ubraną, szczupłą dziewczyną
czy sześćdziesięcioletnią kobietą z długimi, rudymi włosami, w zielonym
kapeluszu na głowie, czarnym płaszczu, wyglądającą jak czarownica i jadącą na hulajnodze po jednej z
głównych ulic miasta albo czy chodzisz w dwóch różnych butach. Tu można
otworzyć umysł i przestać się przejmować. Za to kocham Londyn za swobodę, indywidualizm i oczywiście za to, że jest
pięknym miastem.
Serdecznie zapraszam na fotorelację :)
Emirates Stadium:
Hyde Park i Kensington Palace:
Portobello:
z dedykacją dla Megan. :* |
Buckingham Palace:
Regants Street festival:
St. Paul Cathedral i Millenium Bridge
Subskrybuj:
Posty (Atom)