2 tygodnie. 14 dni. 336 godzin. 20160 minut.
1209600 sekund. Tyle pozostało do końca mojego pobytu w UK. Tylko tyle.
Przyjechałam tu 22 sierpnia 2012 - dziesięć miesięcy temu, pełna nadziei,
oczekiwań, planów i zamiarów.
Chciałam objechać całą Wielką Brytanię, a
zwiedziłam jedynie południowy wschód. Chciałam uczyć się hiszpańskiego,
przynajmniej raz w tygodniu, a byłam jedynie na 6godzinnym kursie ‘Spanish in a
day’. Chciałam zdecydować co dalej i w pewnym sensie mi się to udało.
Poprawienie mojego angielskiego i pewność siebie w mówieniu – to chyba mój
największy sukces jaki tu osiągnęłam. Jestem z siebie dumna, mówię bez
zastanawiania się, bez analizowania i układania w głowie zdań. Rozumiem 95%
informacji jakie do mnie dociera, nie muszę się skupiać, że aż paruje mi mózg gdy
oglądam telewizję czy film bez napisów. Przez 10 miesięcy jakie tu spędziłam
nauczyłam się więcej angielskiego niż przez 8 lat w szkole. Chciałam poznać
świetnych ludzi i tak się stało. Mogłabym jeszcze długo wymieniać moje sukcesy
i porażki. Raz było lepiej, innym razem gorzej, raz łatwiej, a raz trudniej ale
myśląc o ogólnym bilansie – jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się na
wyjazd. Samo przebywanie w innym środowisku, innym kraju, z innymi obowiązkami
było dobrą szkołą, która dużo mnie nauczyła. Poznałam wielu wspaniałych ludzi,
widziałam wiele miejsc, chłonęłam świetność Londynu, na co dzień mogłam słuchać
brytyjskiego akcentu, a pociągi się nie spóźniały.
Czy będę tęsknić? To chyba oczywiste, tak!
Myślę, że każda au pair tęskni za swoją host rodziną, znajomymi i ulubionymi
miejscami. 10 miesięcy to, teoretycznie, bardzo długi czas, ale mi upłyną
niewiarygodnie szybko. Przecież niedawno publikowałam pierwsze posty na blogu,
o pakowaniu i prezentach dla dzieciaków. Tak niedawno czekałam na opóźniony o
godzinę lot z Okęcia na Heathrow i jechałam do mojego miasteczka. Jak dziś
pamiętam strach i podekscytowanie mieszające się ze sobą gdy mijałam tabliczkę
z napisem „East Malling – watch your speed” .
Pamiętam moją host rodzinkę z uśmiechem witającą mnie na progu domu i
pierwszą kolację – pizzę z gruszką i niebieskim serem pleśniowym. Nigdy nie
zapomnę odbierania H. ze szkoły i S. po ‘crafty club’. Długich spacerów z psami
i jeżdżenia rowerem do West Malling. Kaloszy, niespodziewanych deszczów i tego,
że gdy nie wezmę ze sobą parasolki – zawsze będzie padać. Źle wyprasowanych
koszul, wieczorów z ‘Come Dine with Me’ i MTV. Nudnych lekcji angielskiego i
godzin w McDonald spędzonych na rozmowach na Skype ( a raczej twarzy ludzi
patrzących na mnie ze zdziwionymi i śmiesznymi minami). Zachodu słońca w
Norfolk oraz Cottage Pie.
Za dwa tygodnie będę musiała powiedzieć ‘Goodbye’
i rzucić się na jeszcze głębszą wodę niż dziesięć miesięcy temu. Teraz jedynie
pozostaje mi przytoczyć cytat z jednego z moich ulubionych filmów 'It means
buckle your seatbelt, Dorothy, ’cause Kansas is going bye – bye.'